Drama w sędziwym przegubie
Drama w sędziwym przegubie. Obwoźne teatrum na kółkach.
Wyobraźcie sobie: stoicie długo na przystanku, jesteście praktycznie na wpół „zahibernowanym" pasażerem, wszak jest zimno aż do bólu. Wypatrujecie w oczekiwaniu upragnionego autobusu. O, nadjeżdża! Ale cóż to za dziwoląg, kompletnie bez numeru i tablicy kierunkowej! Nieoznakowany autobus widmo.
Nieważne, może to właśnie ten, może zepsuł się Pixel (czyli ta nieszczęsna tablica), o czym kierowca zupełnie nie wie. Tak, zdecydowanie, trzeba będzie mu to powiedzieć jak się zatrzyma i zapytać się przy okazji co to w ogóle za numer. A czuję, że to moja linia - myślą pechowcy.
I co dzieje się za chwilę? Autobus nawet nie ma zamiaru stanąć i przemyka dalej jak gdyby nigdy nic! Jedzie dostojnie i majestatycznie 30 - 40 km na godzinę - jak na defiladzie. Ani myśli zwolnić. Co to ma być!?
Ale nie dość i tego, gdyż w środku autobusu dzieją się dantejskie sceny... 40 osób pogrążonych w chaotycznej szarpaninie wewnątrz przegubowego olbrzyma dezorientuje przystankowo-przypadkową społeczność jeszcze bardziej. Część uczestników wielkiej szamotaniny trzyma nawet w ręku broń: noże i pistolety. A autobus mknie dalej. Może to i lepiej - wzdychają z ulgą szczęściarze, przystankowicze. Pewnie jadą bezpośrednio na komisariat, skoro tak dramatyczna sytuacja panuje na pokładzie - sądzą oczekujący, próbując dojrzeć jak najwięcej przez coraz bardziej zaparowane szyby.
I co? Nie, na szczęście nic z tych rzeczy! Choć ta - wydawałoby się - surrealistyczna sytuacja wydarzyła się naprawdę. I to ja prowadziłem ten dziwny autobus. Trafiło się mi się niezwykle unikatowe i ciekawe zlecenie. Otóż miałem zabawić się w taksówkarza (z totalną dowolnością, jeśli chodzi o wybór trasy) i wozić po mieście dużą grupę, która w autobusie urządziła sobie zajęcia, po prostu trenowała. W czym rzecz? Chodzi tu o kurs samoobrony. W dodatku prowadzony w niezwykle realistycznych warunkach (z lekkimi turbulencjami i wielkomiejską otoczką). Można powiedzieć, że grupa (na jej czele stał młody instruktor) przerobiła swoisty „atak pijanego agresora" (takież były to zajęcia) w środkach transportu publicznego - i to przy pełnej scenografii teatralnej, a i nawet w rekwizyty się wyposażyła (wspomniana broń to oczywiście atrapy). Już w zajezdni ćwiczenia wzbudziły spore zainteresowanie. Co rusz, słyszałem pytania, co się dzieje w tym autobusie.
Jak widać pracując w komunikacji miejskiej można wieźć nawet obwoźny teatr na kółkach. Są też wesela, transport młodzieży do kina itd. Możliwości poza pracą na linii jest sporo. Tego typu przejażdżka wielką taksówką może w praktyce okazać się nad wyraz nietypowa.
Dawid Horbacz