Martwe miasto żywych ludzi
Martwe miasto żywych ludzi (44 wersy z Magnum).
Ryzykanckie jednostki społeczne wymykają się trosce ukradkiem,
Po skrawkach uczuć zdeptanych spacerują zawzięcie - uparci.
Aniołów ręce spętane, choć skrzydła bez ograniczeń,
Jak dusze w powietrzu lotne nie potrzebują już rękawiczek.
W czeluściach wielkiej płyty, w matni opustoszałych blokowisk,
Na jezdniach spowitych bólem, wśród opuszczonych torowisk,
Dociera jedna konkluzja w świecie, co gmatwa zawile,
Jakkolwiek byśmy nie żyli - jesteśmy tu tylko chwilę.
Jakkolwiek sprytnie i chytrze, jakkolwiek dosadnie, wystawnie,
Wszystko wystygnie, wygaśnie, a dusza się wymknie niejawnie.
Życie momentem zwiewnym, pamięć komediodramatem,
Cokolwiek dziś widać z dachu, wszystko wiecznie "będzie inaczej".
Wiatr jęczy rzewnie dźwiękami skrzypiących huśtawek,
Autobus bezceremonialnie mija kolejny pusty przystanek.
Trzeszczy metal rozhuśtany, piszczą klocki hamulcowe,
W życiu dobrze szybko chwytać, lecz to nieobowiązkowe.
Niestrudzenie po ulicach błądzę dziś jak kundel,
Moje życie do tej pory - filozoficzny burdel.
Gdzie były Anioły w szpitalach, gdzie były Anioły w Treblince?
Może wiły bezsilność na szalach, tnąc z wolna sceny drastyczne.
Nie osądzaj łatwymi hasłami, bo na prawdę byś nie miał ochoty,
Chociaż tej ostatniej akurat, całe życie mam nagminny niedosyt.
Choć to tylko krzyk ego - wiekuiście urwanego z łańcucha społecznych kanonów,
Gdybyś wiedział, co jest w tych głębinach - wolałbyś zostać w tym domu...
Niż z mą duszą dziś wybywać na tą nieszczęsną ulicę,
By krzyk ten, wryty w beton, rykoszetem wciąż słyszeć.
Szumi kwiecień nieśmiałą wiosną, świerkami pośród bloków,
Niepewność w oczach przechodniów, dookoła tylko ten spokój.
Słyszę swój równy, taktowny oddech, mimo tego galimatiasu.
Nikt nie wie co to znaczy być sobą, ani nie wie jak uciec od czasu.
Tyle wysiłku wkładamy w rzeczy tak wysoce krótkofalowe,
Zdając sobie z tego sprawę, głowa ciągle się łapie za głowę.
Organizm mądrzejszy od właściciela.
Lecz może to nie tylko organizm?
Dusza krzyczy w refleksji topielach,
Pomyśl, nim przekreślisz ją, zanim...
Solarisa frasobliwe źrenice odbijają wnet flesze przeszłości,
Spokojna noc toczy z mozołem za słońcem pozorowany pościg.
Retrospekcja za retrospekcją, w podświadomości migawki,
Na osi czasu przez moment świecimy jak smukłe zapałki.
Dalej prosto alejami starego cmentarzyska,
I tak wszędzie wokół tylko pustka i czystka.
Dworzec w pełni opuszczony, pociąg z kolei bezwzględnie odwołany.
Gruzu kawał, żart historii - zostanie dla tych, co przyjdą za nami.
Dawid Horbacz
fot. Dawid Horbacz